Powrót


Na podstawie golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


SMUTNY FLECISTA PRZED WESOŁĄ PIEKARNIĄ

Okulary u niego grube, nos jak kartofel, sam krępy, ziemisty, nawet niedźwiedziowaty. Co wieczór przychodzi pod piekarnię, staje z prawej strony od drzwi pod niedużą cherlawą brzózką i - gra. On - flecista. Patrzą na niego z ciekawością, z kpiną, ze zdumieniem, ze zdenerwowaniem, z litością - wielka gama ludzkich uczuć. A on zupełnie jakby obcy i obojętny. Gra, patrząc na siebie, w przestrzeń, w jakiś nieznany nam wymiar. Przy jego nogach nie leży tradycyjna w takich wypadkach czapka lub pudełko i chętni rzucić fleciście kopiejeczkę są zakłopotani - dokąd? Ale to tylko pierwszy raz. My, dla których droga do piekarni przetarta i dobrze znana, wiemy, że na ledwie dostrzegalnym malutkim sęczku brzozy, z boku od flecisty, niby sam po sobie, niby nie ma go zupełnie, zwisa wypłowiały celofanowy woreczek. Więc tam... Rzucamy kopiejeczkę, z jakiegoś powodu przyjmując warunki dziwnego flecisty: tak, tak, torba nie jest twoja, ona wisi sobie bez potrzeby, ale oto tylko zachciało się rzucić tam monetkę.

A w piekarni niedawno postawiono oddychającą żarem mini-piekarnię. Rozkoszne paszteciki z malinami, grzybami, serem, wiśniami wyskakują gorąciutkie prosto w ręce miejscowych smakoszy. Obok piekarni - wyższa uczelnia. Studenci, zmęczywszy się i zgłodniawszy na wykładach, biegną tu na wyścigi. Torby, w których mieszczą się «trzy z mięsem, dwa z wiśniami», natychmiast przesiąkają masłem, ale studenci wesoło szperają w torbie, żują i żartują, żartują i żują. A flecista gra.

Myślicie, będę opowiadać wam o fleciście? O tym, dlaczego do swego muzykowania wybrał on cherlawą brzózkę przy piekarni, dlaczego wstydzi się kopiejkowych honorariów, reszty od pasztecików, skąd wziął się i jakie z nim wydarzyły się historie? Nie. Ja nic o nim nie wiem. Zbieram się opowiedzieć wam zupełnie inną historię, którą mimo woli przeżywałam i przeżywam teraz.

Co zadziwiającego? Młodość - kochliwa i porywcza, błędy zupełnie jej nie uczą. One przyjmowane są wesoło i nawet chętnie. Działa ochronna reakcja młodości: tak, tak, rozstania ale to przypadkowe, a już po raz drugi - nigdy, za nic. Tak właśnie wyobrażamy sobie młode lata: wybaczalna beztroska, prawo do rozstań, zacięte dążenie do jasnej przyszłości.

Artiom Krasowskij też lubił pomarzyć o przyszłości... On kształcił się w szkole artystycznej, dawał nadzieje, słyszał pod swoim adresem pochlebne słowa, ale był wychowany przez rodziców w skromności i taktowności, starał się nie przywiązywać szczególnego znaczenia do pochwał. Wyjątkowo udawały się mu bukiety. Jeden z nich przyciągnął moją uwagę w artystycznym salonie w Petersburgu. Byłam w delegacji, zostawał czas do pociągu, więc poszłam błąkać się po Newskim, i oto wpadłam do salonu z powodu nieróbstwa. A tam - w glinianym graniastym dzbanie rumianki! One wprost - jakby wyskakiwały ze ściany w moje ręce, ciekawsko gapiły się swoimi słonecznymi źrenicami w chłód salonu, grzały, cieszyły i - prosiły się, aby wziąć ze sobą.

Kupiłam «bukiet». I już rozliczając się, zostałam wynagrodzona niespodziewaną znajomością. Autor «bukietu» Artiemij Krasowskij wpadł przypadkowo, na chwilkę, do salonu:

- Szedłem obok, daj, myślę, zajdę. Bardzo lubię ten bukiet. Wróżyłem, dokąd on trafi, chciałoby się dowiedzieć...

Artiom podjął się odprowadzić mnie do pociągu. Obraz niósł sam. Opowiadał o siebie chętnie:

- Mam rodzinę po prostu wspaniałą. Tatuś jest wojskowym lekarzem, mama całe życie w Muzeum Rosyjskim przepracowała, w archiwach. Ona mnie od dzieciństwa do malarstwa przyuczała. Teraz w domu. Serce ma słabe, z ojcem dopięliśmy, żeby pracę zostawiła. Jestem jedynym synem. Oto, według łaski Bożej, zarabiam troszeczkę, maluję martwą naturę, bukiety.

- W tym bukiecie jest taka radość! Chyba, tylko zakochany człowiek może namalować takie piękno...

Artiom zatrzymał się zmieszany i zdziwiony:

- Skąd pani wie? Tak, oto takie sprawy... Ja w ogóle - to jestem domatorem! Za sztalugą mi spokojniej. Do wszelkich dyskotek niechętny, czuję się tam obco, nie wiem, jak się zachować, o czym rozmawiać z dziewczynami. Myślałem, jak mam znaleźć swoją połowę? A ona do domu do nas przyszła, wyobraża pani? Z Zachodniej Ukrainy przyjechała mamy znajoma, a z nią córka sąsiadów Katiusza. Ona ikony pisze! Przyjechała po muzeach naszych pochodzić. Ja, oczywiście, Ermitaż jej pokazałem, Muzeum Rosyjskie. No i...

No i zaświeciły szczęściem rumianki na płótnie zakochanego malarza!

Ona teraz jest w Petersburgu. W akademiku z dziewczynami ją urządziłem, przy naszej szkole. Za tydzień wyjeżdża.

- Wiesz, Artiom, skoro twój obraz trafił do mojego domu, znaczy my już nie obcy. Napisz, jak wam z Katią wszystko się ułoży, na ślub wam telegram przyślę, blankiet wybiorę z rumiankami, jak hasło....

- Oj, dziękuję! Mamie Katia bardzo się spodobała, ojcu też. A mi lepszej żony i nie trzeba. Ona jest skromna, z prawosławnej rodziny, my też ludzie prawosławni.

I odjechałam z «rumiankami» do swojej Moskwy. Powiesiłam «rumianki» nad obiadowym stołem i zachwycałam się nimi i oczekiwałam z Petersburga szczęśliwej wiadomości.

Doczekałam się wiadomości. Tylko zupełnie, zupełnie innej: «Obiecałem do pani napisać i oto długo nie pisało się, wybaczy pani. Człowiek zamierza, a Bóg rozporządza. Oto i u mnie tak się stało. U nas z Katią nic nie wyszło. W akademiku zapoznała się z chłopakiem z naszego roku i pokochali się. Nawet zaręczyny już były. Jeździli do pewnego, bardzo czczonego starca, on pobłogosławił ich na małżeństwo, ale nie teraz, jesienią. Oczywiście, powinienem był natychmiast ucieszyć się ze szczęścia Kati i Andrzeja, ale uczciwie pani powiem, od razu nie wyszło. Bardzo przeżywałem. Nawet na początku uważałem, że jestem lepszy od Andrzeja. Chodziłem do spowiedzi. Potem zmusiłem się podejść do Andrzeja i Kati i pogratulować im zaręczyn. Oni tacy szczęśliwi i ja z ich powodu się cieszę».

Ten list, oczywiście przecież, mnie zmartwił. Ale była to gorycz niegłęboka, tak, lekka chmurka na sinym niebie. Artiom ma przed sobą całe życie, jeszcze spotka dobrą, dziewczynę, którą pokocha, na wszystko ma jeszcze czas... Co więcej, ten smutny list mnie jednocześnie i pocieszył. Pisał go dojrzały człowiek, mądrze rozporządzający swoimi uczuciami. Nie pozwolił wykiełkować w sercu zawiści, przepełnić serce namiętnościami, spalającymi wszystko żywe, wytrzymał, a to znaczy - zwyciężył.

Bywają zwycięstwa z posmakiem porażki. Wiemy o nich z własnego doświadczenia, jak tam w pieśni: «Chociaż podobne na wesołość, tylko jednak nie wesołość». To o tym, kiedy idziemy przebojem do określonego celu, rozbijając na swojej drodze wszystko i wszystkich, nie zauważając smutnych oczu, a czasami i gorzkich łez bliskich. Nie, nie, tylko naprzód, do zwycięstwa! I oto ono, upragnione, jakby, zwycięstwo, ale serce coś triumfować odmawia i czegoś mu brakuje, i ono coś zamyśliło... Ale zdarzają się, prawda znacznie rzadziej, porażki z posmakiem zwycięstwa. Jak gdyby - i nie złożyło się, jak chciałeś, jakby - i rozczarowany jesteś życiowymi kolizjami, a w sercu spokój, przekonanie i pokój. Nie ma w nim udręk namiętności, a jest odczucie szczególnego sensu, na razie nieuchwytnego, na razie nie sformułowanego w słowach. W liście Artioma poczułam taki sens i zrozumiałam, że dojrzałość jest pojęciem zupełnie niemetrycznym (nie dającym się zmierzyć).

Pół roku żyłam bez wiadomości z Petersburga. A potem otrzymałam list, aż jęknęłam: «Wszystko wydarzyło się tak niespodziewanie. Przyjechała Katia; zobaczyłem ją w naszej szkole, z workami pod oczyma, zaryczaną. Okazuje się, kiedy po zaręczynach odjechała do siebie na Ukrainę, Andrzej rozhulał się, zaczął pić, A ona cały ten czas haftowała mu weselną koszulę. Tak u nich na Ukrainie przyjęte. On zaś napisał, że rozmyślił się żenić, że pośpieszył się, że w najbliższym czasie rodziny zakładać nie zamierza. Katia jest bardzo nieszczęśliwa. Wyobraża pani, ja zajechałem na sekundę do szkoły na zaliczenie, a ona na sekundę (!) zaszła na katedrę ikonografii i spotkaliśmy się na schodach! Katia schodziła, ja wchodziłem. Potem długo siedzieliśmy w parku i przyznałem się jej, że byłem bardzo przygnębiony jej zaręczynami z Andrzejem, ale jednocześnie ucieszyłem się z ich przyszłego szczęścia. A ona przyznała się mi, że kiedy po raz pierwszy trafiła do naszego domu, jej było tak dobrze i spokojnie, że pomyślała: oto taki dom chciałabym mieć dla swojej rodziny! Mamy rzeczywiście zadziwiający dom. Ojciec z mamą przez trzydzieści lat wspólnego życia nie podnieśli na siebie głosu. Ich małżeństwo jest zawarte poprzez ślub cerkiewny, chodzimy do świątyni i bez tego nie wyobrażamy sobie naszego życia. A jeszcze Katia przyznała się mi, że kiedy zobaczyła mnie pierwszy raz, jej serce drgnęło. Poczuła we mnie bliskiego człowieka, ale spotkanie z Andrzejem wszystko zmieniło, Po raz pierwszy przyszedłem do domu po północy, w żaden sposób nie mogliśmy się nagadać. Katia płakała i ja uspokajałem ją jak mogłem. Do rana opowiadałem rodzicom o Kati. Mama powiedziała: «Artiom, powinieneś ją uratować. Jej jest teraz bardzo źle, być może to i jest twój los?» Tatuś na razie milczy. Pojutrze Katia z Andrzejem znów jadą do starca. Andrzej będzie prosić go o zwolnienie z obietnicy żenić się z Katią. Nalegała na to sama Katia. Ona powiedziała, że błogosławieństwa starca łamać nie można, trzeba obowiązkowo pojechać i wszystko opowiedzieć. A oto już kiedy wrócą, będziemy mogli z Katią wziąć ślub. To wielka radość dla mnie i dla Kati też...»

Oto wprost prawdziwe cuda. Drogi Pańskie... Jak pojąć nam ich sens, jak nauczyć się nie dziwić się z nie dających się ogarnąć ludzką myślą ścieżek mądrego Przewodnika. Dużo myślałam o Artiomie. A jeszcze on prosił o modlitwy i sumiennie stawałam przed ikonami, prosząc za dwa czyste serca, którym tak nielekko pojąć trudności świata, ale które nawet w tych trudnościach starają się pozostawać godnymi ludźmi, prawosławnymi chrześcijanami. Artiom przysłał mi zdjęcie Kati. I spojrzały na mnie ze zdjęcia dociekliwe szare oczy nienagannej dziewczyny w ciemnej sukni z koronkowym kołnierzykiem. Pokochałam ją natychmiast. I, postawiwszy ją w myśli obok Artioma, zrozumiałam, że tych dwoje młodych i dojrzałych ludzi jednak odnalazło siebie w życiowym, burzącym się namiętnościami morzu i że przed nimi szczęśliwe małżeństwo, szczęśliwa miłość.

I - pomyliłam się. Starec nie pobłogosławił małżeństwa Artioma i Kati, a utrzymał w mocy swoje dawne błogosławieństwo. Mój lot myśli, moja logika, moje argumenty na korzyść ujrzanej przeze mnie Bożej Opatrzności poniosły pełne fiasko. Pośpieszne serce natychmiast zaszemrało i tym razem. Dlaczego? Dlaczego nie podoba się Panu Bogu połączenie dwóch kochających się serc? Jakie argumenty na korzyść starczego błogosławieństwa odszukać w sobie? Czytałam list od Artioma, był długi i szczegółowy, widocznie potrzeba opowiedzieć wszystko jeszcze raz była podyktowana potrzebą jeszcze raz ze wszystkim zrobić porządek. Starec utrzymał w mocy swoje błogosławieństwo na małżeństwie Andrzeja i Kati. I dla mnie, i dla Kati i dla Andrzeja to było pełną niespodzianką. - Pisał Artiom. - Przecież my wszystko tak dobrze obrachowaliśmy, nikt z nas nie wahał się, że wszystko wydarzy się według obrachunków i nagle Katia zadzwoniła. Znowu spotkaliśmy się z nią w tym sam parku. Ale ona przyszła z Andrzejem, nie chciała spotykać się ze mną w tajemnicy przed przyszłym mężem. Ona ogłosiła, że nie może złamać błogosławieństwa starca i będzie żoną Andrzeja. Andrzej bardzo denerwował się, więcej milczał, ale potem powiedział mi, że czuje się bardzo winny wobec Kati i że zrobi wszystko możliwe, aby jej z nim żyło się szczęśliwie. Powiedział, że powtórne błogosławieństwo starca na małżeństwo z Katią było dla niego grzmotem z jasnego nieba, ale jednocześnie już sto razy pożałował z powodu nałamanych przez niego drzew i że ta historia zbyteczny raz pokazała mu, jakim przecież skarbem jest, zaręczona z nim Katia. A ja, powstrzymywałem łzy i ściskałem niepostrzeżenie pięści, żeby nie rozpłakać się histerycznie w ich obecności. Ale jestem mężczyzną. A łzy mężczyzny są jego głęboką tajemnicą. Tak mówi mi zawsze ojciec. A jeszcze ojciec powiedział, że starec mylić się nie może. Do niego zjeżdżają z całej Rosji nie po prostu tak, a pokładając głębokie nadzieje na jego życiowe i duchowe doświadczenie, jego modlitewne wsparcie i mądrość. I że osądzać błogosławieństwo starca grzech, niedopuszczalne. A mama, moja nadzwyczajna mama, powiedziała: «Artiom, uciesz się ze względu na Andrzeja, przecież tylko taka żona jak Katia pomoże mu uwolnić się od zgromadzonych przez niego grzechów. Ten krzyż, widocznie, na jej siły. A za krzyż, przyjmowany bez narzekania, Pan Bóg wynagradza bardzo hojnie». Zrozumiałem mamę, ona mówiła i o mnie, o tym, żebym nie narzekał. Staram się. Ani razu nie miałem nieufności do starca. Dużo słyszałem o nim, mam jego książkę, kazania. Jego serce jest bardzo przenikliwe, modlitwa silna, rozum skupiony. Znaczy, tak trzeba. On wie lepiej. Tylko nie myśli pani, że jest mi łatwo. Nie będę w stanie pójść na ich ślub cerkiewny z prezentem i kwiatami, to ponad moje siły. Na razie...»

Oto już cztery miesiące nie mam żadnych wiadomości z Petersburga. Myślę, wszystko ułożyło się tak, jak pobłogosławił starec. Katia i Andrzej wzięli ślub, a Artiom powolutku przychodzi do siebie po przeżytych wypróbowaniach. Ale nigdy nie obróci się u mnie język nazwać tej kolizji miłosnym trójkątem. Małostkowym uczuciem powiewa od tej frazy, ona jest tu niewłaściwa jak... flecista przed wesołą piekarnią. Ale niestosowność pojęć, słów, uczynków, flecisty - realia naszych czasów. Oto i usłyszałam:

- Bzdura, Natalia, głupia historia. Wzięli i swoimi rękami spłoszyli od siebie ptaka szczęścia. O szczęście walczyć trzeba, czy tego nie wiesz?

Wiem. Ale jeśli przypomnimy sobie każdy swoje życie, to najtrudniejszym w nim było nie trząść pięściami w poszukiwaniach sprawiedliwości, a pogodzić się, nie rozzłościć się, przebaczyć. A porażka z posmakiem zwycięstwa to też zwycięstwo. Zwycięstw tych u nas jest tak nie wiele. Ale dusza-chrześcijanka pragnie ich i Pan Bóg posyła je tylko godnym. Karcimy młodzież nie dlatego, że ona jest taka zła, a dlatego, że w wymysłach tych próżniaczo wywyższamy się własnymi zaletami, czasem dmuchanymi, czasem pozyskanymi przewrotnym sercem. Młodzi ludzie w tej niewymyślonej historii zawstydzili nas. Oni okazali się mądrzejsi i mocniejsi. I - bardziej ofiarni. Każde z trojga przyniosło swoją ofiarę na ołtarz wiecznego życia w imię Chrystusa. Artiom nie pozwolił osobie rozzłościć się. Jego zwycięstwo - pokój w duszy, bezcenny skarb najrzadszej próby. Katia nie pozwoliła sobie pójść na powodzie (sznurze) narysowanych miraży, a wróciła tam, dokąd postawiona była przez Pana Boga według błogosławieństwa starca o życiu świętym i mądrym. Andrzej zyskał skruszone serce, gotowe trudzić się i płakać...

...A przed wesołą piekarnią flecista w okularach wygrywa swoją smutną melodię. Studenci żują i zachwalają paszteciki, rzucając do oddalonej torebki nieuciążliwą ofiarę. Flecista jest dziwaczny, ale wytrwały, on ma swoje pojęcie walki. Jemu ważne, żeby go słuchali, żeby obejrzeli pod cherlawą brzozą. I zajrzeli w jego krótkowzroczne, ale szczęśliwe oczy.

Natalia Suchinina


Starec, starczestwo - kierunek mnisiego życia, u którego podstaw leżą rady i pouczenia, udzielane przez doświadczonego duchowego opiekuna «starca» (w żeńskim monasterze – «starycy»); Podobne «pouczające» rozmowy mogą być czysto mnisze, jakby skierowane wewnątrz klasztoru, albo mniszo-świeckie, otwarte na zewnątrz


Powrót