Powrót


Na podstawie golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


DZIEŃ SŁOŃCA

Całą noc lało. Deszcz głośno zabębnił po dachu już wieczorem, za górą zahuczała bliska burza, wydawało się, zagrzmi i odpuści. Ale nie tak było. Deszcz od głośnego postukiwania po dachu przeszedł w melodię monotonną, dokuczliwą - na długo. Leżałam z otwartymi oczyma i bałam się nadejścia poranka. Święto, którego czekałam-oczekiwałam przez trzy ostatnie lata, było zagrożone, przecież ciągły deszcz nie pozwoli wyjść z domu, a już przyjść gościom na poświęcenie kaplicy - tym bardziej. Oczu całą noc nie zmrużyłam, ale oto już i rozwidniać się zaczęło stopniowo, oto już i ponury, wilgotny świt przesączył się do sypialni. I nagle... wietrzyk, który nie wiadomo skąd się wziął, zakołysał firankę, stuknęło okienko i od strony morza popełzło w stronę mojego domu dające nadzieję światło. Chmura nagle jakoś zmiękła i przepuściła przez siebie pierwszy nieśmiały, słoneczny promień. A już on rozhulał się! Już zatańczył w szeleście wesołego wiatru po starej hurmie, po ciernistych cytrynach, po bambusowej werandzie, gospodarnie sprawdzając, czy gotowa jestem do święta. Gotowa! Kapliczka moja błyszczy wymytymi okienkami, łampadki jarzą się, a na anałoju wielka, nowa, piękna ikona. Kazańska. Ponieważ właśnie na cześć Kazańskiej chciałam moją domową kapliczkę poświęcić. Dzisiaj.

Słońce już nie lękliwie przebija się przez chmurę, a zdecydowane i prawie zawzięcie. Dzień Słońca. Dzień święta. Długo oczekiwanego. Mojego. Nie zdążam wyjść w podwórze - ludzie. Stoją przy bramie, wołają gospodynię.

- Idę, idę, dlaczego tak wcześnie?

- Akurat my z dala, z gór. Pieszo nie dojść, a tu samochód. Podwieźli.

Kobieta z pałką-pastorałem, brodaty mężczyzna. Gieorgij i Eugenija, moi dawni znajomi, żyjący daleko w górach. Prawie pustelnicy, widzimy się rzadko. A tu wybrali się, zbaw ich Panie...

Usadzam gości, a sama jak czółenko kręcę się po podwórzu, ostatnie przygotowania. Ale - znowu goście na progu. Przyszli sąsiedzi z góry, z bliskiej góry, przyjechał samochód z moimi bliskimi przyjaciółmi - Zaur, Ludmiła, ich syn Ełkan, w chrzcie Iłarij, mój chrześniak. Zaur ledwie niesie ogromną butlę z winem: «To tobie na świąteczny stół». U Ludmiły w rękach wielki półmisek z gorącymi chaczapuri. Szybko wypełnia się podwórze. Siadają kto gdzie. Kto w altanie pod hurmą, kto na werandzie. A oto już i kapłani w przyobleczeniu schodzą z piętra. Moi goście podrywają się im na spotkanie: «Pobłogosławcie...» Batiuszków trzech. Tydzień temu przyjechał z Moskwy ojciec Siergij Rybakow z matuszką Natalią, trzy dni temu jeszcze dwaj kapłani z Krasnodarskiej diecezji, ojciec Jewgienij z matuszką Olgą i ojciec Giennadij. Wszyscy oczekujemy na rozpoczęcie, przejmujemy się. Przychodzi Eldar Ampar z sąsiedniej wsi Lidzawy z żoną Mananą i wystrojonymi córeczkami, zdecydowali ochrzcić dwie młodsze, Syrmę i Salimę.

- Można, batiuszka?

- Z radością! Oto teraz i pójdziemy procesją nad morze.

Wielkie radości Pańskie są nam posyłane. Oto i mi, grzesznej, zakrzątanej w doczesnych troskach, jest darowany ten przeniknięty słońcem dzień. Patrzę na swojego chrześniaka Iłarija, doroślejącego, poważnego i przypominam jego małego, chytrego, zwinnego psotnika, przypominam, jak chrzciliśmy go w Gagrskiej cerkwi, jak cieszył się z krzyżyka na szyi, jak starannie deklamował «Ojcze nasz» przy stole. I oto mój chrześniak niesie ikonę Kazańskiej Matki Bożej w procesji nad morze. Spotykamy się z nim oczyma i bez słów rozumiemy się:

- Bardzo denerwuję się, Iłarij...

- Wszystko będzie dobrze, ciociu Natalio...

Morze jest ciche i ciepłe. Lekka fala nalatuje na ludny brzeg. Wczasowicze, przypadkowi przechodnie, spóźnieni goście podchodzą, podchodzą... I oto ojciec Eugienij niesie do morskiej fali pierwszą służebnicę Bożą: «Chrzci się służebnica Boża Natalia!» Syrma odtąd jest moją imienniczką, przecież dzisiaj, 8 września, dzień Natalii, oto i nazwana ona na cześć męczennicy Natalii. Trzy razy pogrąża ją kapłan w morską falę. W imię Ojca i Syna i Świętego Ducha! Służebnica Boża zaczyna krzyczeć, ile sił, ale szybko cichnie w rękach matki chrzestnej, Ludmiły Kowii. Teraz kolej Salimy: «Chrzci się służebnica Boża Fotinija!» Fotinija po grecku Swietłana. Być może, przeniknięty słonecznym światłem dzień pomógł kapłanowi określić prawosławne imię abchaskiej dziewczynce, najmłodszej córeczce Eldara i Manany Ampar? Owinięte w ręczniki, wyciszyły się po błogosławionej kąpieli chrztu, którą stało się bezbrzeżne granatowe morze, dwie prawosławne odtąd dziewczynki, Natalia i Fotinija, patrzą ze zdziwieniem na otaczających ich ludzi. Krzyżyki na opalonych, smagłych szyjkach, jak dwa ogniki w nocy. Niech świecą, niech nie dają zejść z nieprostej życiowej drogi. Anioła wam na drogę!

Wracamy do kaplicy. Jest odprawiany moleben z poświęceniem wody, na którym są wymieniane imiona wszystkich, którzy pomagali modlitwą, pracą, datkiem pojawić się na świat tej małej kapliczce w wąwozie na peryferiach Picundy. Imion dużo. Jaka szkoda, że nie wszyscy mogli przyjechać. Nie ma moskiewskiego reżysera filmowego Mikołaja Raużyna, nie ma mojego chrześniaka Olega Łobanowa, nie ma czytelniczki ze Szwecji Anny Klipmark, nie ma ojca Maksyma i matuszki Natalii z podmoskiewskiej cerkwi w Jachromie, nie ma igumena Filipa, przeora Wierchoturskiego monasteru, kapłana z Pieriesławla-Zalesskiego ojca Olega Kołmakowa. Za nich wszystkich modlimy się na molebniu. W kaplicy jest ciasno, liczni stoją na podwórku. Batiuszka, ojciec Gennadij, wyniósł jako upominki gościom medaliony z wizerunkiem Matki Bożej, akafisty:

- Wszystkim wystarczy, podchodźcie...

Ktoś wspomniał sobie, że jest ochrzczony, ale krzyżyka nie nosi i w tej «biedzie» pomogli. Krzyżyków batiuszki przywieźli pod dostatkiem. Ojciec Siergiej wyszedł na swoistą kazalnicę - na altanę pod mandarynkowym drzewem. Wszyscy ucichli. Kazanie. Słowa duszpasterza mądre, pouczające. Cisza w wąwozie. Tylko strumień szemrze pod oknem, tylko plącze się wietrzyk w liściach starej hurmy, tylko oślepia oczy w pełni swojej radości świąteczne słońce.

Potem był stół. I siedzieliśmy w ciasnocie prawosławni chrześcijanie z Moskwy, Krasnodaru, Picundy, Lidzawy, wąwozu. Wychwalaliśmy wino Zaura, chaczapuri Ludmiły, pierożki sąsiadki Walentyny, tort Manany, herbatniki sąsiadki Asi, solone ogóreczki sąsiada Laurentija. I było nam dobrze, spokojnie, radośnie. I odchodzić się nie chciało. A z otwartych na oścież okienek kaplicy pachniało kadzidłem i świeżością róż. I ciasno paliły się świece na świeczniku, który sklecił sąsiad Siergiej zaledwie w ciągu doby przed święceniem kaplicy. Myślałam, że zrobić świecznik - poważny, nierozwiązalny problem, a Sergiej z łatwością go wymyślił. Wiecie, jak są robione świeczniki w naszym wąwozie? Bierze się podstawkę od plażowego parasola, do niej przyczepia się kawałek wiosła, na niego - z lekka pogryzione przez morskie fale rzeźbione drewienko, a z góry kładzie się wielką metalową pokrywkę od tytanu, który wysłużył swój wiek. Wszystko to czyści się bezlitośnie morskim piaskiem, maluje się, pokrywa się lakierem. Do pokrywki sypie się czysty, przesiany piaseczek. Świece w takim świeczniku stoją równiutko, akurat i on sam po prostu - cudo. Pod adresem Siergieja powiedziano dużo dobrych słów. To jego rękami, jego fantazją, kunsztem przebijała się kaplica ku swemu modlitewnemu początku. Już prawie wszyscy rozeszli się. I nagle mój sąsiad, Abchaz Laurenty, podszedł do ojca Gennadija:

- Batiuszka, ja oto też namyśliłem się ochrzcić, można?

- Można!

Nie zdążył ojciec Gennadij w pełni ucieszyć się z tej sprawy, podszedł drugi sąsiad, Sandro:

- A mi można?

Ludzie niemłodzi, którzy zaznali życia, a i ujrzeli w swoim życiu wszelkiego. Boże, pobłogosław!

- Chrzci się sługa Boży Laurenty!

- Chrzci się sługa Boży Aleksander!

Podchodzę winszować im i głos mój drży ze wzruszenia: «Laurenty, Sandro, przecież jeszcze dzisiaj rano byliście mi po prostu sąsiedzi, a teraz bracia w Chrystusie. Z okazji święta, bracie Laurenty, z okazji święta, bracie Aleksandrze!»

Na zmianę dnia Słońca nadszedł wieczór spokoju i radości. I kiedy ostatni goście rozeszli się, i ściemniało niebo nad wąwozem, przyszłam do swojej maleńkiej, odtąd wyświęconej kapliczki, zapaliłam świeczkę przed Kazańską Ikoną, leżącą na anałoju. I chociaż huczały nogi od dziennych trosk, dusza pragnęła modlitwy i cichych łez. Drżało serce od miłosiernej Bożej życzliwości, od najwyższej Miłości, darowanej nam za nic, na zapas, w zaliczkę. Ten radosny dzień teraz na zawsze w skarbonce mojej pamięci. Przeniknięte słońcem granatowe niebo, kruszynka Natalia w silnych rękach kapłana, wysoko podniesionych nad morską falą. Łzy zmieszania w oczach teraz moich braci w Chrystusie Sandro i Laurenta. Sąsiedzki chłopiec Dieniska z kadzidłem w uszytym przez babcię sticharku, opalone podczas wiejskich prac ręce, przeciągające się do medalionów Matki Bożej. Jak szczodra prawica Pańska i jak małowierne i bezsilne nasze serca!

Wyszłam na podwórze. Dom spał. Domownicy, którzy potrudzili się na sławę Bożą, odpoczywali zasłużenie i prawdopodobnie widzieli ciekawe sny. A nad moją głową blisko-blisko migotały gwiazdy. Mówią, to Boże oczy wpatrują się bacznie w dusze ludzkie. Szumiało morze, wyrzucając falę za falą na cichy brzeg cichego wąwozu. Dzień Słońca poszedł w przeszłość, darowawszy przyszłość mojej małej kaplicy. Tylko, żeby wystarczyło czystości serdecznej modlić się w niej bez chytrości i faryzeuszostwa. Tylko, żeby wystarczyło sił wierzyć w słońce nawet w najbardziej przewlekłą, najbardziej beznadziejną niepogodę.


Hurma (kaki, hebanek, persymona) - tropikalne drzewo lub krzew często o jadalnych owocach w postaci pomarańczowych oleistych dużych jagód

Chaczapuri - gruziński zapiekany placek z serem, mięsem jajkiem lub rybą

Stichar (sticharion) – szata liturgiczna diakonów i niższej służby

Natalia Suchinina


Powrót